Za często, bez kontroli, w ciemno - tak w Polsce, ale też w wielu krajach Europy stosuje się obecnie antybiotyki. Lawinowo narasta oporność bakterii na antybiotyki.
Leki te stały się remedium na wszystko, w tym na zwykłe przeziębienie. Chorobę, jak wiadomo, wywoływaną przez wirusy, na które antybiotyki nie działają!Żarty się skończyły.Mamy coraz więcej zakażeń bakteryjnych, w tym tych zagrażających życiu jak sepsa czy zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych, których nie możemy wyleczyć. To, co było banalnym leczeniem jeszcze 20-30 lat temu, teraz może być trudne lub niemożliwe.
Do najgroźniejszych bakterii chorobotwórczych ze względu na dużą oporność na antybiotyki należą obecnie niektóre szczepy :Streptococcus pneumonia (dwoinka zapalenia płuc), Staphylococcus aureus (gronkowiec złocisty), enterokok np. Entercocus faecalis, pałeczek jelitowy np. Escherichia coli
Ludzie, opamiętajcie się!
Ale jest więcej i to opornych nie na jeden czy dwa, ale na kilka jednocześnie. Dodajemy do ich nazw znaczki jak w numerowaniu ubrań. Wyszliśmy z rozmiaru M, teraz bakterie noszą XXL. To może śmieszne, ale i straszne - wyjaśniają mikrobiolodzy.
Antybiotyki stały się ofiarami własnego sukcesu. Nagle ludzkość dostała do ręki środki, które zwalczały choroby wcześniej śmiertelne, a poza tym znacznie skracały czas infekcji. Zamiast leżeć w domu trzy tygodnie z anginą, po tygodniu dziarsko wracaliśmy do pracy.
- Te cudowne leki, jak je nazwano, mogą niedługo równie cudownie zniknąć. Dlatego musimy wreszcie się opamiętać w ich stosowaniu - tłumaczy prof. Hryniewicz.
W uproszczeniu antybiotyki to związki chemiczne zabijające bakterie. Od momentu wynalezienia pierwszego takiego leku - penicyliny - długo wydawało się, że jesteśmy górą w walce z mikrobami. Wprawdzie z czasem pojawiły się szczepy mikrobów oporne na ten czy inny lek, ale zawsze w odwodzie były inne środki.
Leki te stały się remedium na wszystko, w tym na zwykłe przeziębienie. Chorobę, jak wiadomo, wywoływaną przez wirusy, na które antybiotyki nie działają! Ale co tam, lepiej dmuchać na zimne. Zawsze przecież może się do wirusa doplątać jakaś bakteria. No to profilaktycznie łykniemy to i owo.
Nie naciskajmy na lekarzy, żeby przepisywali nam antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby
Problemy pojawiły się na początku lat 80. Bakterie coraz szybciej uczyły się, jak pokonywać zabójcze dla nich substancje. A lekarze wychodzili z założenia, że najwyżej jak dany antybiotyk przestanie działać, ktoś wymyśli nowy.
Ale nie wymyślił. Od lat 40. do 70. nowe leki powstawały jak grzyby po deszczu. Od początku lat 80. stworzono DWA naprawdę nowe (nie mówimy tu o modyfikacjach już istniejących). Bakterie mutują szybciej, niż uczeni są w stanie wynaleźć coś, co je zabije lub unieszkodliwi.
Poza tym przemysł farmaceutyczny jest coraz mniej zainteresowany wykładaniem pieniędzy na szukanie nowych leków. Cały proces od momentu wytypowania jakiejś nowej substancji jako potencjalnego leku przeciwbakteryjnego do jej wprowadzenia na rynek kosztuje około 800 mln dol. Koncerny wolą szukać leków na choroby przewlekłe, bo przynoszą one nieporównywalnie większe zyski.
- W tej chwili jesteśmy postawieni w sytuacji, gdy w przypadkach ciężkiego zapalenia płuc nawet niewymagającego pobytu w szpitalu mamy do wyboru jeden skuteczny lek. A czasem nie mamy go wcale. To niedopuszczalne - alarmuje prof. Hryniewicz.
Winni są nie tylko lekarze i niesubordynowani pacjenci,ale także brak diagnostyki. W ramach bezpłatnych badań polski lekarz rodzinny może skierować pacjenta na jeden wymaz z gardła, jeden z nosa oraz na badanie moczu. Na tym koniec. Po więcej musimy zgłosić się do specjalisty. - To oznacza, że leczymy ludzi na ślepo - podkreśla prof. Hryniewicz.
A np. we Francji, która w pewnym momencie była liderem w ilości zjadanych antybiotyków, władze wyłożyły ponad 2 mln euro na zakup 3 mln testów do sprawdzania, czy powszechna infekcja gardła angina jest wywołana przez wirusy, czy bakterie. Zdecydowano się na taki krok po badaniach u dzieci, które dowiodły, że jedynie 30 proc. angin jest bakteryjne.
Koszt francuskich badań to około 2,5 zł za sztukę i płaci za nie państwo. W Polsce takie testy też są dostępne, ale odpłatnie (10-12 zł).
Ocalić cudowne leki
Po co ta akcja? Chcemy włączyć żółte światło dla antybiotyków, zwolnić i zyskać na czasie - odpowiadają organizatorzy. Dać szansę naukowcom na wymyślenie leków opierających się na innych mechanizmach unieszkodliwiania bakterii niż te dotychczas znane.
Ale jest więcej i to opornych nie na jeden czy dwa, ale na kilka jednocześnie. Dodajemy do ich nazw znaczki jak w numerowaniu ubrań. Wyszliśmy z rozmiaru M, teraz bakterie noszą XXL. To może śmieszne, ale i straszne - wyjaśniają mikrobiolodzy.
Antybiotyki stały się ofiarami własnego sukcesu. Nagle ludzkość dostała do ręki środki, które zwalczały choroby wcześniej śmiertelne, a poza tym znacznie skracały czas infekcji. Zamiast leżeć w domu trzy tygodnie z anginą, po tygodniu dziarsko wracaliśmy do pracy.
- Te cudowne leki, jak je nazwano, mogą niedługo równie cudownie zniknąć. Dlatego musimy wreszcie się opamiętać w ich stosowaniu - tłumaczy prof. Hryniewicz.
W uproszczeniu antybiotyki to związki chemiczne zabijające bakterie. Od momentu wynalezienia pierwszego takiego leku - penicyliny - długo wydawało się, że jesteśmy górą w walce z mikrobami. Wprawdzie z czasem pojawiły się szczepy mikrobów oporne na ten czy inny lek, ale zawsze w odwodzie były inne środki.
Leki te stały się remedium na wszystko, w tym na zwykłe przeziębienie. Chorobę, jak wiadomo, wywoływaną przez wirusy, na które antybiotyki nie działają! Ale co tam, lepiej dmuchać na zimne. Zawsze przecież może się do wirusa doplątać jakaś bakteria. No to profilaktycznie łykniemy to i owo.
Nie naciskajmy na lekarzy, żeby przepisywali nam antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby
Problemy pojawiły się na początku lat 80. Bakterie coraz szybciej uczyły się, jak pokonywać zabójcze dla nich substancje. A lekarze wychodzili z założenia, że najwyżej jak dany antybiotyk przestanie działać, ktoś wymyśli nowy.
Ale nie wymyślił. Od lat 40. do 70. nowe leki powstawały jak grzyby po deszczu. Od początku lat 80. stworzono DWA naprawdę nowe (nie mówimy tu o modyfikacjach już istniejących). Bakterie mutują szybciej, niż uczeni są w stanie wynaleźć coś, co je zabije lub unieszkodliwi.
Poza tym przemysł farmaceutyczny jest coraz mniej zainteresowany wykładaniem pieniędzy na szukanie nowych leków. Cały proces od momentu wytypowania jakiejś nowej substancji jako potencjalnego leku przeciwbakteryjnego do jej wprowadzenia na rynek kosztuje około 800 mln dol. Koncerny wolą szukać leków na choroby przewlekłe, bo przynoszą one nieporównywalnie większe zyski.
- W tej chwili jesteśmy postawieni w sytuacji, gdy w przypadkach ciężkiego zapalenia płuc nawet niewymagającego pobytu w szpitalu mamy do wyboru jeden skuteczny lek. A czasem nie mamy go wcale. To niedopuszczalne - alarmuje prof. Hryniewicz.
Winni są nie tylko lekarze i niesubordynowani pacjenci,ale także brak diagnostyki. W ramach bezpłatnych badań polski lekarz rodzinny może skierować pacjenta na jeden wymaz z gardła, jeden z nosa oraz na badanie moczu. Na tym koniec. Po więcej musimy zgłosić się do specjalisty. - To oznacza, że leczymy ludzi na ślepo - podkreśla prof. Hryniewicz.
A np. we Francji, która w pewnym momencie była liderem w ilości zjadanych antybiotyków, władze wyłożyły ponad 2 mln euro na zakup 3 mln testów do sprawdzania, czy powszechna infekcja gardła angina jest wywołana przez wirusy, czy bakterie. Zdecydowano się na taki krok po badaniach u dzieci, które dowiodły, że jedynie 30 proc. angin jest bakteryjne.
Koszt francuskich badań to około 2,5 zł za sztukę i płaci za nie państwo. W Polsce takie testy też są dostępne, ale odpłatnie (10-12 zł).
Ocalić cudowne leki
Po co ta akcja? Chcemy włączyć żółte światło dla antybiotyków, zwolnić i zyskać na czasie - odpowiadają organizatorzy. Dać szansę naukowcom na wymyślenie leków opierających się na innych mechanizmach unieszkodliwiania bakterii niż te dotychczas znane.
Unia postanowiła, że uruchomi ogromne, dodatkowe pieniądze na granty naukowe związane z poszukiwaniem nowych antybiotyków.
A co my możemy zrobić sami? - Nie naciskajmy na lekarzy, żeby przepisywali nam antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby. Zaufajmy ich wiedzy - wyjaśnia prof. Hryniewicz. I dalej instruuje: - Jeśli jednak lekarz uzna, że nasza choroba rzeczywiście musi być leczona antybiotykami, przestrzegajmy czasu ich stosowania. Nie rezygnujmy z terapii po dwóch, trzech dniach, bo już nam lepiej. Te najsilniejsze, niedobite bakterie uodpornią się na lek. A co gorsza, nowo zdobytą wiedzę przekażą dalej, mają bowiem ogromną łatwość w przekazywaniu sobie oporności. Jeśli się już wyleczymy i zostanie nam trochę tabletek, nie zachowujmy ich na potem, żeby zażyć je przez jeden, dwa dni, jak "coś nas bierze".
Niezłą intuicję miał odkrywca penicyliny Aleksander Fleming, gdy ostrzegał ludzi odbierając ponad 70 lat temu Nagrodę Nobla: - Jeśli zażywasz penicylinę, zażyj jej tyle, ile trzeba.
Specjalistów szczególnie niepokoi to, że oporność przestała być cechą jedynie bakterii szpitalnych. Prof. Hryniewicz rozpacza: - W kraju ponad 20 proc. wszystkich zakażeń płuc wywołanych przez paciorkowce Streptococcus pneumoniae nie daje się wyleczyć penicyliną, prawie 30 proc. tych mikrobów nie jest wrażliwych na doksycyklinę, nie mówiąc już np. o popularnym biseptolu czy baktrimie, gdzie ta oporność wynosi już 40 proc. Czym ja będę leczyć ludzi?!
To m.in. dlatego sprawa narastania antybiotykooporności stała się już problemem zdrowia publicznego.
A co my możemy zrobić sami? - Nie naciskajmy na lekarzy, żeby przepisywali nam antybiotyki, jeśli nie ma takiej potrzeby. Zaufajmy ich wiedzy - wyjaśnia prof. Hryniewicz. I dalej instruuje: - Jeśli jednak lekarz uzna, że nasza choroba rzeczywiście musi być leczona antybiotykami, przestrzegajmy czasu ich stosowania. Nie rezygnujmy z terapii po dwóch, trzech dniach, bo już nam lepiej. Te najsilniejsze, niedobite bakterie uodpornią się na lek. A co gorsza, nowo zdobytą wiedzę przekażą dalej, mają bowiem ogromną łatwość w przekazywaniu sobie oporności. Jeśli się już wyleczymy i zostanie nam trochę tabletek, nie zachowujmy ich na potem, żeby zażyć je przez jeden, dwa dni, jak "coś nas bierze".
Niezłą intuicję miał odkrywca penicyliny Aleksander Fleming, gdy ostrzegał ludzi odbierając ponad 70 lat temu Nagrodę Nobla: - Jeśli zażywasz penicylinę, zażyj jej tyle, ile trzeba.
Specjalistów szczególnie niepokoi to, że oporność przestała być cechą jedynie bakterii szpitalnych. Prof. Hryniewicz rozpacza: - W kraju ponad 20 proc. wszystkich zakażeń płuc wywołanych przez paciorkowce Streptococcus pneumoniae nie daje się wyleczyć penicyliną, prawie 30 proc. tych mikrobów nie jest wrażliwych na doksycyklinę, nie mówiąc już np. o popularnym biseptolu czy baktrimie, gdzie ta oporność wynosi już 40 proc. Czym ja będę leczyć ludzi?!
To m.in. dlatego sprawa narastania antybiotykooporności stała się już problemem zdrowia publicznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz